niedziela, 16 sierpnia 2009

Potwór


Sobota. Siedzieliśmy wszyscy wokół ogniska, tylko córeczki gospodyni grzecznie już usnęły. I jej starszy syn, który nie odstępował ich na krok. Jedliśmy kiełbaski z chlebem, popijaliśmy Żubrami, zapaliliśmy coś od czasu do czasu i rozmawiało nam się przednio. Ogień średnio chciał z nami współpracować, ale oświetlał nas na tyle, ze widzieliśmy swoje twarze. Resztę skrywał mrok, aż do latarni przy głównej ulicy.

Właśnie rozmawiałam z gospodynią na temat japońskiej wersji „Kręgu”, kiedy coś poruszyło się koło drzewa za ogrodzeniem. Ruszało się wolno, wręcz szurało zamiast stawiać kroki. Niczym ogromny wąż, który być może uciekł z wrocławskiego zoo.
Z sekundy na sekundę istota zaczęła się ukazywać. Mrok uniemożliwił pełną identyfikację. Ale to nie był wąż. Istota ta poruszała się za pomocą dwóch przednich łap. Zamiatała tułowiem trawnik, jakby jej tylne kończyny zostały odcięte.. Jednak plecy istoty nie kończyły się w miejscu pasa. Coś ciągnęło się za nią, coś bezwładnego i długiego. Zupełnie jakby próbowała się poruszać, ciągnąć za sobą swoje flaki pozostałe po tylnych odnóżach.
Pierwsza myśl – ranny kot. I do tego mocno zmęczony. Może pies, albo inne stworzenie czworonożne. Lecz rozmiar stworzenia wykluczał taką możliwość. Znajdowała się na tyle blisko, że zauważyliśmy, iż wzrostem przypomina człowieka. Istota wyłaniała się coraz bardziej zza drzewa. Im lepiej ją widzieliśmy, tym bardziej zdawało nam się, że zbliżała się do nas.
Próbowaliśmy ją ignorować. Była tak powolna, że nie zdołałaby nas zaatakować.
Ale wtedy zauważyłam, że „to coś” wcale nie zostało pozbawione nóg. Cały czas trzymało je mocno skulone, jakby bało się nimi poruszać. Może mogły mu odpaść, albo były poranione… Stworzenie z trudem utrzymywało równowagę. Chwiało się na boki i ledwo wyczuwało grunt pod przednimi łapami. Próbowało podnieść się wyżej, stanąć (na cztery łapy?), lecz wtedy wracało do swojej pozycji wyjściowej. Wciąż jednak było za ciemno, by odgadnąć, co to takiego. Choć dołożyliśmy ogień do ogniska, jego światło nie docierało do tej przerażającej istoty. Coraz mocniej przypominała wyrośniętą małpę, przestraszoną tym co ją otacza. Jakby porwali ją z cyrku i wyrzucili na pastwę losu.
Nabierała kształtów. Była chuda, a z głowy nie odstawały jej żadne uszy. Jej ruchy coraz bardziej przypominały zjawy z japońskich horrorów, które czołgały się, by dopaść swoją ofiarę. Niewyraźny wygląd tego stworzenia nasuwał dziwne skojarzenia. Wszystkim podnosiło się ciśnienie.
Było coraz bliżej. I bliżej.
A nie, tylko nam się wydawało. Tak naprawdę małpa kierowała się w stronę głównej ulicy, gdzie świeciła lampa. Niczym ćma, która w środku nocy poszukuje jakiegokolwiek źródła światła. Ta ćma wyrosła nad wyraz, nic więc dziwnego, że potrzebowała nie diody przy domofonie, a ogromnej lampy.
Momentalnie nasunął się temat „Muchy” Cronenberga i „Walki o ogień”…
Przyglądaliśmy się stworzeniu z coraz większą uwagą. Już wiedzieliśmy, ze nas nie zaatakuje. Wydawało się być kompletnie otumanione i nieprzytomne. Niczym pijany lunatyk.
Nagle tułów małpy podniósł się, zadziwiająco szybko. Podjęła próbę powstania. Może bolały już ją przednie kończyny… Udało jej się. Teraz stała na czworakach, lecz wyjątkowo niepewnie i z przestrachem.
I… Wstała. Na dwóch nogach. Niczym pierwszy Homo Erectus, brakujące ogniwo ewolucji stało tuż przed nami! Udało mu się utrzymać równowagę!
… Na jakieś 2 sekundy. Później Homo Erectus wylądował na plecach.
I wtedy głos zabrała gospodyni.

„Spokojnie, o tylko mój sąsiad. Jak zwykle się narąbał jak świnia, pamięta tylko tyle, że musi dojść do domu. Totalnie nie kontaktuje, pewnie nie rozumiał nic z tego co o nim mówiliśmy”.


Zdjęcia: Exiff

1 komentarz:

  1. czasami prawda jest bardziej przerażająca niż najbardziej wymyślny scenariusz horroru

    OdpowiedzUsuń