piątek, 19 marca 2010


Zawsze to samo. Nie wiem dlaczego ciągle pojawia się we mnie nadzieja, że tym razem ułoży się po mojej myśli. Inaczej. Że zapełnię pustkę, że mnie olśni, że tyle czasu czekania ma jakiś sens. Nie jest łatwo przyswoić sobie, iż marzenie w które wkładasz całą siebie jest niemożliwe do zrealizowania. Chyba tak czują katolicy, do którtch dociera, że nie ma Boga.
Najłatwiej uciec w jakąś pasję, zajecie, cokolwiek co odwraca uwagę. Ale jedyne na co potrafię sie zdobyć to prucie skrawków dżinsów, potrzebnych na płótno. Wczoraj przeznaczyłam na to ok. 8 godzin, zerkając tylko od czasu do czasu na to przeklęte gg, łudząc się po cichu, że przynajmniej dam radę w jakiś sposób go "opieprzyć". Z drugiej strony obiecałam sobie, ze nie odezwę się pierwsza, ponieważ i tak dałam z siebie za wiele. Znowu. Nie potrafię skupić w sobie chęci, jeśli na czymś mi zależy. Wtedy bardzo łatwo mnie wykorzystać...
Nigdy nie usłyszałam "kocham cię" od kogo chciałam to usłyszeć. Tylko zupełnie obojętne dla mnie osoby okazywały mi uczucia.
Z Tobą jest tak samo, prawda? Za bardzo tego potrzebuję. Zależy mi za nas oboje, a przeciez jakas równowaga musi być. Z drugiej strony, kiedy siliłam sie na obojętność, z Twojej strony nic się nie zmieniło. Nie rozumiem. Nie ogarniam.
Wracając wydawałam się sobie bardziej pusta niż kiedykolwiek. Marzę o tym, aby sie stąd wyrwać. Odizolować się od wszystkich. Znaleźć się w miejscu, gdzie wszyscy zobacza mnie po raz pierwszy w życiu. Nie sądzę, żeby tak sprawy miały wyglądac inaczej, ale przynajmniej tak długo jak tylko by się dało zachowałabym anonimowość i do nikogo nie przywiązywałabym się, tak jak do Ciebie.
Dosłownie to samo co 3 lata temu, zanim przekroczyłam próg liceum. Znowu wielkie nadzieje poszły się jebać. To chyba normalny proces życia. Ciekawe, ile zajmie mi przyzwyczajanie się...

Foto: moje.
Wreszcie.

sobota, 31 października 2009



Prawdą chyba jest to, że najbardziej pokarani zostaną ci, którzy wierzą do końca. Egoiści i sceptycy unikną pułapek życiowych, które czyhają na każdym kroku. A kochający, ci którym zależy, poświęcający własne nerwy aby móc ratować to co kochają… Nie, to jest najbardziej niedogodna pozycja w jakiej można się znaleźć. Nadmierne przywiązanie. Każdy inny na moim miejscu wycofałby się. A ja brnę i próbuję chwytać brzytwę, aby cały mój świat nie zatonął i nie zgnił w głębinach oceanu wspomnień. Niektóre rzeczy, posunięte już zbyt daleko, nie pozwalają nam spać po nocach, nasuwając możliwość odejścia. Więcej, pewnego dnia wystawiają nas na próbę, by przekonać się, jak zachowamy się, gdy wizje spędzające nam sen z powiek staną się rzeczywistością. A ty krzyczysz, wychodzisz z siebie, stajesz obok. Twoje ciało zostaje opanowane przez bezradność, posuwa się do ostatecznej obrony – agresji. A że agresja rodzi agresję, efektu nie da się przewidzieć do końca.


Całe życie w uległości, kompromisie, milczeniu, godzeniu się z losem i przekonaniu o własnej słabości… Wszystko runęło tego wieczoru i nie życzę sobie, aby wróciło kiedykolwiek. Związek opiera się na wzajemnym zainteresowaniu, szacunku, nie ma tu miejsca na egoizm. Jak egoista może współżyć z kimkolwiek? Widać może, nawet przez dłuższy czas, o ile znajdzie odpowiedniego człowieka. Tylko że ciągłe myślenie o sobie sprawia, iż do głowy mu nie przyjdzie takowy scenariusz: cicha trusia w końcu wybucha, posuwając się niemal do rękoczynów, gdyż porzuca wszelkie ustępstwa i sama zmienia się na tę chwilę w egoistę absolutnego. Drżyjcie narody. Ktoś taki odparuje każdy zarzut i udowodni, że wina leży całkowicie po twojej stronie, ponieważ traktowałeś ją jak dodatek, jak zabawkę, z którą relacje są niezwykle wygodne – chwytasz po nią i nazywasz ją przyjacielem tylko wtedy, gdy tego potrzebujesz. Nigdy ci na myśl nie przyjdzie, że jej milczenie spowodowane jest ślepą miłością, która akceptuje nawet twoją ignorancję. Jako mała dziewczynka wierzyłam, że zabawki posiadają życie, nie są tylko składanymi, plastikowymi, pluszowymi ozdobami. Kiedyś wszystko co miało oczy, warte było mojej uwagi, rozmowy, zainteresowania i szacunku. Zwłaszcza gdy należało do mnie. Wtedy traktowałam to jak najlepszego przyjaciela, który nie tylko istnieje dla mnie, ale także ja istnieję dla niego. Do dziś, gdy zerkam ukradkiem na fioletowego słonia, siedzącego za moim oknem na balkon, widzę w nim osobowość. Mam ochotę z nim porozmawiać, zapytać go, co u niego słychać, jak mu się mieszka na balkonie… Ale boję się, że jego odpowiedź składać się będzie z samych zarzutów, tak jak mój wczorajszy wywód.

Ale może jeszcze nie jest za późno? Może wciąż warto porozmawiać ze słoniem. Kiedyś nawet posiadał imię, którego nie potrafię sobie przypomnieć. A niezręcznie będzie prosić go o taką odpowiedź. No nic. Nie zamierzam zostać egoistką absolutną do końca życia. Nie jestem chyba aż takim głupcem.



Zdjęcia: Erwin Olaf

wtorek, 13 października 2009



Jestem pół-człowiekiem, albo ma taką szczerą nadzieję. Możliwe też, że jestem całkowicie człowiekiem, a większość dookoła mnie to tylko połówki ludzkości. Definicja człowieka uległa przemianie, kiedyś człowiekiem był ten, kto wykonywał funkcje życiowe inaczej niż zwierzęta, ten kto pachniał skórą, a nie gównem czy sierścią. Teraz człowiek został uwięziony w labiryncie, który sam sobie wybudował, aby nie wychodzić poza jego granice, gdyż mogło się to dla niego źle skończyć. Wszyscy woleli podążać określonymi drogami, bo to właśnie zakładała cywilizacja. A przecież nie przystoi zachowywać się jak wieśniak mieszkający w stajni ze swoimi 6 końmi i dwiema świnkami na wtorkowy obiad. „Jedzenie rośnie w supermarkecie” – po co komu zwierzęta? Dzisiejsze sklepy znają się na alchemii i potrafią stworzyć mięso z czegokolwiek co nawinie się im na ręce. Zależność międzygatunkowa? Ekologia? Cóż to za trudne słowa. Zaraz sprawdzę na wikipedii cóż to oznacza… Ej, nie ma… Co? Zależność pisze się przez żet z kropką? A, faktycznie, wiedziałem na początku przecież, tylko cię sprawdzałem… 

Mamy sztućce, papierosy, kwiaciarnie, bloki mieszkalne, walące się biblioteki, puste sale koncertowe w trakcie występów Davida Bowie, telewizory, lampy, filmy na płytach DVD, komputery coraz to nowocześniejsze… Komputer to najlepszy wynalazek ludzkości. To co mało służyć za potężne narzędzie do liczenia, teraz zastępuje nam książki, radio, telewizję, sklepy, budki z informacjami, banki, spotkania z przyjaciółmi…

 

Niemal od urodzenia moje paznokcie mają przejebane. Na obgryzanie ich nie pomagają żadne śmierdzące lakiery, szlabany, szantaże... Robię to bezmyślnie. Niszczę je, gdyż moje zęby uważają to za normalne. I zeby tylko na pazurach się kończył... To nie, one kochają wyrywać skórę w ich okolicach, mimo iż nie nadaje się ona do spożycia. Nawet jeśli uda mi się porzucić na kilka dni maltretowanie paznokci, to skórki i tak się nie zregenerują. I nawet jeśli bolałyby mnie zęby, zawsze pozostają ręce, które są wprawione w niszczeniu palców tak samo jak one. Ba! W niszczeniu innych rzeczy spisują się dużo lepiej. Podobnie jak zęby twierdzą, że powstały po to, by obgryzać pazury, tak moje palce są pewne, że powstały po to by niszczyć. Potrafię siedzieć spokojnie w ławce, pod warunkiem, ze wyrywam nitki z piórnika. Podczas relaksu na trawie nieustannie rozrywam na pół ździebełka, które nawiną mi się w ręce. Moje paragony i bilety zostają rozerwane na setki części albo wymięte, jakby je wyprano w pralce. Mała dziura w moich rajstopach za sprawą palców staje się ogromna, przez co nadają się tylko to wyrzucenia. Swój poprzedni telefon musiałam wyrzucić, ponieważ oderwałam z niego wszystkie gumowe przyciski i świecące się bajery po bokach. Kiedy plastikowy długopis jest lekko naderwany, nadrywam go jeszcze mocniej. Gdy posiada gumowy gadżet, wgryzam się w niego, albo odrywam od reszty. Zmieniam w proch zaschnięte liście. Kiedyś moje biurko posiadało czarną warstwę zakrywającą drewno, ale oderwałam ją niemal całą. 

Co odstające, słabe, naderwane, podniszczone - zmiażdż jeszcze mocniej, odetnij, zerwij, ukróć. Tak działa mój umysł.


czwartek, 27 sierpnia 2009

Teatrzyk

Od narodzin do śmierci
Mamy tylko jeden żywot
Spośród setek scenariuszy
Tylko jeden nam przydzielono
Trzeba walczyć więc o najlepszą rolę
Która przyniesie najwięcej dochodów
Sprowadzi cię do innych szczęściarzy
Z którymi wydziergasz piękny sen
Bez żadnej obniżki
Bez litości dla realizmu

Może wcielisz się w syna prezydenta
Albo siostrę wielkiego śpiewaka
Mistrza kuchni
Może zagrasz gwiazdę porno
Albo jej menedżera
Naukowca bez tarzy
Modelkę bez duszy
Rabina z długą brodą
Podróżnika do starości
Noblistę z przypadku
Kryształowego lekarza

A może po prostu wtopisz się w tłum
Otrzymasz najniższą rangę w mrowisku
I to od twojej łaski zależeć będzie
Co na śniadanie zje szlachta
Lecz od ich łaski zależeć będzie
Czy w ogóle dostaniesz śniadanie

Pospieszcie się z zapisami
Liczba ról jest ograniczona
Czyżbyście widzieli siebie jako statystów?

Ja też siebie nie widziałam…


Chyba łatwo się domyśleć, że zdjecia mojego autorstwa są...

Bauhaus - "Mask"

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Kontrowersje osobiste


Fale wyobraźni niosą mnie w bardzo dziwne strony, o których nie mogę opowiedzieć osobom, znającym moje nazwisko. To byłoby samobójstwo. Można to określić jako troskę o własną nietykalność społeczną. Zbliża się najbardziej przeklęty z przeklętych dni w roku, co oznacza ponowny bliski kontakt ze stadem wron, które wydziobią z ciebie każdy sekret, jeśli tylko do ich uszu dotrze dotycząca Ciebie kontrowersja. Trudno. Na szczęście pozostał mi jedynie rok w tej oborze, do tego przygnieciony ciężarem słowa „matura”, które niesie za sobą totalną ignorancję wobec wszelkich spraw, jakimi żyje ta wieś. Nie, nie rok, zaledwie 10 miesięcy. Wykorzystam swoje imponujące nakłady obojętności i umiejętności udawania autystycznego dziecka, by niż intelektualny nie zawracał mi dupy. Oczywiście w tej oborze można znaleźć pojedyncze dowody na to, żeświnia posiada całkiem spore IQ. Oni wystarczą, żeby nie zwariować.

Nie żeby interesowała mnie opinia publiczna na mój temat. Wiem jednak, jak denerwujące potrafi być nk-fotkowe buractwo, dla którego liczy się bardziej cena twoich butów niż to, że kochasz się w prozie Lema. Nie okazuję tego, ale moje nerwy są bardzo podatne na zszarganie. Dlatego aż do matury wolę zachować spokój. Siebie w sobie. Ewentualnie otworzę swój mózg dla ludzi, których uznam za… Inteligentnych to złe słowo. Zdystansowanych, o. Zdystansowanych i nieuprzedzonych.

Potem niech się dzieje co chce.



Niedawno śniła mi się dziwna jaskinia, w której mieszkały dzieci kanibale. Ze względu na zagrożenie wywieziono mnie wraz z paroma dziewczynami do jeszcze dziwniejszego domu, w którym wszystkie masturbowałyśmy się lalkami Barbie. 
Obudziłam się oszołomiona. A jednocześnie obraz protoplastki plastików wciąż ściskał mi narządy rodne. Zabawne. Po kilku minutach uznałam, że to czysty absurd. Co nie zmienia faktu, ze co się stało, to się nie odstanie.

Kilka dni potem we śnie występowałam z inną dziewczyną w rozbieranej sesji fotograficznej. I na rozbieraniu się nie kończyło… Po przebudzeniu zdałam sobie sprawę, że ów sen jest nierealny nie z powodu partnerki w trakcie sesji, lecz w powodu moich wrodzonych kompleksów, które nie pozwalają mi się obnażyć przed aparatem/kamerą/człowiekiem innym niż mój obecny partner. Gdybym wyzbyła się tych uciążliwych blokad… Gdyby dziewczyna dorównywałaby urodzie mojej wyśnionej koleżance… To czemu nie. 



Potrzebuję przy sobie mężczyzny, ale obraz kobiety mam przy każdym uniesieniu. Czy na tym właśnie polegają trójkąty?


Oklepane, bo oklepane, ale...

Nine Inch Nails - Closer

Zdjęcia: Vlad Gansovsky

środa, 19 sierpnia 2009

Money money money


Ostatnio coraz częściej przesiadują pod moim blokiem. Od ok. południa. Paru nastolatków szpera przy zielonym samochodzie jednego z nich, czasami w towarzystwie wymuskanych, ubranych w podwyższone adidasy i kolorowe bluzy dziewcząt. Potrafią naprawiać go wiele godzin z paroma przerwami na papierosa. Po tym majsterkowaniu odjeżdżają przed siebie lub urządzają małą imprezę. Słuchają w kółko tych samych piosenek i każda nowa nie różni się niczym od starszych. 

Potrafię wynienić ich wszystkich z imienia i nazwiska i powiedzieć o każdym z nich kilka słów. Właściwie znam się z nimi od dawna, lecz nie potrafiłam się z nimi zaprzyjaźnić (z dwoma wyjątkami) ze względu na znaczące różnice w naszym życiorysie, czy też w warunkach, w jakim przyszło nam żyć. Przecież to, czym zajmują się na co dzień to typowa rozrywka dzisiejszej klasy średniobogatej. Klasy cieszącej się pewnymi przywilejami i z całkiem przyzwoitym dorobkiem.
Czy nie tak wyglądały właśnie średnio zamożne rody arystokratyczne? Choć nie posiadały one przedstawicieli we władzach, znali oni ludzi należących do wyższych sfer, którzy mogli wpłynąć na decyzje rządu albo innych ważnych instytucji.
Bo może i posiadamy system władz, do tego całkiem nowoczesny (choć to zależy od kontynentu), lecz tak naprawdę to dzisiejsi „bogaccy” czy też wysoko postawieni podejmują za niego różne decyzje. Duchowni, właściciele wielkich i ważnych obszar ów ziemi, mafia, przedstawiciele świata komercji, biznesmeni… Równość obywatelska już dawno została zapomniana. To oni tak naprawdę sprawują władzę nad światem. Czy nie przypominają oni na przestrzeni lat elity najbardziej majętnych mieszkańców?

Prawdziwa monarcha arystokratyczna. Nie my decydujemy o prawie, tylko nominały.


A w tym wszystkim coraz liczniejsza i spychana klasa najniższa, plebs, bankruci, robotnicy w mrowisku swoich szefów, potrzebne tylko do pracy fizycznej na rzecz majętnych, nazbyt doświadczone przez życie ścierwo w cukierkowym, utopijnym świecie korupcji. Nie masz hajsu – nie istniejesz. Mądralińscy powtarzają – „Dostaniesz od życia tyle, ile w nie włożysz”. Zawsze zapominają dokończyć to zdanie słowem „pieniędzy”, aby sprawiać wrażenie odłączonych od reszty świata bogackich. Udają, że za nic mają sobie wypłaty i tak naprawdę „reprezentują biedę”, po czym ubierają się w firmowych sklepach, odżywiają w restauracjach bądź McDonaldzie, bawią się na wszystkich płatnych koncertach, wypijają hektolitry kosztownego alkoholu, malują się najdroższymi kosmetykami i farbują włosy co najmniej raz w miesiącu. A później znów powtarzają teksty, jaka to zła jest elita społeczna, że trzeba się buntować bo system jest zły… Co wy kurwa możecie o tym wiedzieć? Czy jesteście zmuszani do ograniczenia wydatków na zakupy do 12zł dziennie? Ubieracie się tylko i wyłącznie w lumpeksach? Łapiecie się każdej pracy, choćby za 500zł? Odmawiacie sobie wyjazdu do miasta, kupna książki, kolczyków, pudełka ciastek/lodów, żeby mieć za co zapłacić za czynsz? Zncie ten stres, gdy wiecie, ze w tym miesiacu wraz z dwiema innymi osobami musisz przeżyć za 700zł?
Wiecie coś o tym?

A przecież ja i tak nie mam najgorzej…

Einsturzende Neubauten - Armenia

Zdjęcia: Erwin Olaf

niedziela, 16 sierpnia 2009

Potwór


Sobota. Siedzieliśmy wszyscy wokół ogniska, tylko córeczki gospodyni grzecznie już usnęły. I jej starszy syn, który nie odstępował ich na krok. Jedliśmy kiełbaski z chlebem, popijaliśmy Żubrami, zapaliliśmy coś od czasu do czasu i rozmawiało nam się przednio. Ogień średnio chciał z nami współpracować, ale oświetlał nas na tyle, ze widzieliśmy swoje twarze. Resztę skrywał mrok, aż do latarni przy głównej ulicy.

Właśnie rozmawiałam z gospodynią na temat japońskiej wersji „Kręgu”, kiedy coś poruszyło się koło drzewa za ogrodzeniem. Ruszało się wolno, wręcz szurało zamiast stawiać kroki. Niczym ogromny wąż, który być może uciekł z wrocławskiego zoo.
Z sekundy na sekundę istota zaczęła się ukazywać. Mrok uniemożliwił pełną identyfikację. Ale to nie był wąż. Istota ta poruszała się za pomocą dwóch przednich łap. Zamiatała tułowiem trawnik, jakby jej tylne kończyny zostały odcięte.. Jednak plecy istoty nie kończyły się w miejscu pasa. Coś ciągnęło się za nią, coś bezwładnego i długiego. Zupełnie jakby próbowała się poruszać, ciągnąć za sobą swoje flaki pozostałe po tylnych odnóżach.
Pierwsza myśl – ranny kot. I do tego mocno zmęczony. Może pies, albo inne stworzenie czworonożne. Lecz rozmiar stworzenia wykluczał taką możliwość. Znajdowała się na tyle blisko, że zauważyliśmy, iż wzrostem przypomina człowieka. Istota wyłaniała się coraz bardziej zza drzewa. Im lepiej ją widzieliśmy, tym bardziej zdawało nam się, że zbliżała się do nas.
Próbowaliśmy ją ignorować. Była tak powolna, że nie zdołałaby nas zaatakować.
Ale wtedy zauważyłam, że „to coś” wcale nie zostało pozbawione nóg. Cały czas trzymało je mocno skulone, jakby bało się nimi poruszać. Może mogły mu odpaść, albo były poranione… Stworzenie z trudem utrzymywało równowagę. Chwiało się na boki i ledwo wyczuwało grunt pod przednimi łapami. Próbowało podnieść się wyżej, stanąć (na cztery łapy?), lecz wtedy wracało do swojej pozycji wyjściowej. Wciąż jednak było za ciemno, by odgadnąć, co to takiego. Choć dołożyliśmy ogień do ogniska, jego światło nie docierało do tej przerażającej istoty. Coraz mocniej przypominała wyrośniętą małpę, przestraszoną tym co ją otacza. Jakby porwali ją z cyrku i wyrzucili na pastwę losu.
Nabierała kształtów. Była chuda, a z głowy nie odstawały jej żadne uszy. Jej ruchy coraz bardziej przypominały zjawy z japońskich horrorów, które czołgały się, by dopaść swoją ofiarę. Niewyraźny wygląd tego stworzenia nasuwał dziwne skojarzenia. Wszystkim podnosiło się ciśnienie.
Było coraz bliżej. I bliżej.
A nie, tylko nam się wydawało. Tak naprawdę małpa kierowała się w stronę głównej ulicy, gdzie świeciła lampa. Niczym ćma, która w środku nocy poszukuje jakiegokolwiek źródła światła. Ta ćma wyrosła nad wyraz, nic więc dziwnego, że potrzebowała nie diody przy domofonie, a ogromnej lampy.
Momentalnie nasunął się temat „Muchy” Cronenberga i „Walki o ogień”…
Przyglądaliśmy się stworzeniu z coraz większą uwagą. Już wiedzieliśmy, ze nas nie zaatakuje. Wydawało się być kompletnie otumanione i nieprzytomne. Niczym pijany lunatyk.
Nagle tułów małpy podniósł się, zadziwiająco szybko. Podjęła próbę powstania. Może bolały już ją przednie kończyny… Udało jej się. Teraz stała na czworakach, lecz wyjątkowo niepewnie i z przestrachem.
I… Wstała. Na dwóch nogach. Niczym pierwszy Homo Erectus, brakujące ogniwo ewolucji stało tuż przed nami! Udało mu się utrzymać równowagę!
… Na jakieś 2 sekundy. Później Homo Erectus wylądował na plecach.
I wtedy głos zabrała gospodyni.

„Spokojnie, o tylko mój sąsiad. Jak zwykle się narąbał jak świnia, pamięta tylko tyle, że musi dojść do domu. Totalnie nie kontaktuje, pewnie nie rozumiał nic z tego co o nim mówiliśmy”.


Zdjęcia: Exiff